Lubię ten miesiąc, wrzesień..
Zimne wieczory i mgliste poranki, przelewająca się kawa z filiżanki
i ten ciepły, biały koc owinięty wokół ramion.
Raz do roku przychodzi też odpowiedni moment -ten jeden dzień,
kiedy brud i ból sprawiają mi przyjemność.
Pomimo łamania w kościach, bąbli na palcach i całej usmolonej twarzy
jest to chwila tak wyjątkowa i tak zabawna..
Znoszenie węgla do piwniczki, machanie łopatą w prawo i lewo,
ślizganie się na wielkich nierównych bryłach.
Wszędzie różne tonacje brązu, czerni..
Po czasie - zmęczenie i wymarzony odpoczynek.
Pierwszy udany sen od kilku miesięcy, wewnętrzna radość.
Kończy się dzień a na drugi - jesień za oknem.
I tak rok za rokiem..